Dzisiaj kolejny wpis, w którym chciałabym umieścić swoje refleksje związane z sesją terapii czaszkowo – krzyżowej u dzieci a obronnością dotykową.
NAJWAŻNIEJSZE !!!
NIE ZACZYNAM TERAPII BEZ ZGODY DZIECKA I NIE NAPRAWIAM DZIECI.
Chciałabym, by to głośno wybrzmiało, bo bardzo często rodzice są zdziwieni, że odmawiam terapii, kiedy dziecko mówi mi, że zostało zmuszone i nie chce tu być. Kochani rodzice, jeśli przyprowadzacie do mnie swoje dziecko przygotujcie je najpierw do terapii, wytłumaczcie, jak będzie wyglądała i kto będzie ją prowadził. Jeśli mimo to dziecko nadal nie chce, uszanujcie jego decyzję i przyjdźcie WY na sesję. Terapia czaszkowo – krzyżowa ma takie „czarodziejskie moce”, że wpływa także na dziecko. Nasze dzieci rezonują z nami, czytają nasze emocje i pokazują nam, co powinniśmy zmienić w swoim zachowaniu u siebie. Jeśli my się zmienimy, wyciszymy, uwolnimy stare traumy, uspokoimy swój układ nerwowy, nasze dziecko też się zmieni. I piszę to z własnego doświadczenia rodzica. Bo bardzo często to nie dziecko potrzebuje pomocy tylko MY.
Dzisiaj przedstawię dwa przypadki. Dwie dziewczynki, problem – obronność dotykowa, a jakże różne historie.
KASIA
Dziewczynka, lat 5. Kasię mama przyprowadziła do mnie, bo już nie dawała sobie z nią rady. Ja zobaczyłam dziewczynkę zalęknioną, z nieuczesanymi włosami. Miała spuszczoną głowę. Mama chciała zapisać ją na terapię integracji sensorycznej, ale ja zaproponowałam cranio. Kasia chodziła do przedszkola ciągle w tej samej bluzce, spodniach i różowym sweterku. Nie było mowy, by ubrała coś innego. Takie zachowanie pojawiło się po roku od śmierci taty dziewczynki. Terapia cranio nie zaczęła się ani na pierwszym spotkaniu, ani na drugim. Bawiłam się z Kasią klockami, grałyśmy w gry, układałyśmy puzzle. Dopiero po kilku spotkaniach pozwoliła mi dotknąć kolana, a po następnych mogłam posłuchać stóp. Ja musiałam najpierw zadbać, by w gabinecie poczuła się bezpiecznie I tak małymi kroczkami zmierzałyśmy do celu. Kasia od początku wiedziała, dlaczego do mnie przychodzi. Bardzo chciała ubierać się w sukienki, niestety w tamtym momencie było to niemożliwe.
Spotykałyśmy się co tydzień lub co dwa tygodnie. Za każdym razem, jak już pracowałyśmy terapeutycznie, mama przekazywała mi kolejne swoje obserwacje. Kasia pozwoliła pomalować sobie paznokcie, uczesała się, założyła inną bluzkę. I powoli w dziewczynce zaczęły zachodzić zmiany, że przeszły one nasze oczekiwania. Na koniec dostałam zdjęcie, na którym stała piękna, uśmiechnięta dziewczynka w ślicznej sukience, pięknie uczesana, w rajstopkach. Szła do koleżanki na urodziny. Terapia została zakończona happy endem. Taką wartością dodaną była mama, która wspierała też mnie, rozumiała, że proces musi trwać. Obserwowała zmiany, jakie zachodzą w Kasi. I przede wszystkim była oparciem dla swojej córki. Uczestniczyła w terapii. Miały też wspólną terapię, co przełożyło się na efekt końcowy.
GABRYSIA
Dziewczynka lat 4, też obronność dotykowa, i też ten sam zestaw ubrań codziennie. Dodatkowo Gabrysia miała wybuchy negatywnych emocji. Jakże odmienne były te spotkania. Gabrysia była bardzo zamknięta, trudno się z nią rozmawiało, bo najczęściej milczała, ale chciała do mnie przychodzić, więc podjęłam się terapii. Terapia trwała krótko, może odbyło się kilka spotkań, które pozwoliło na nawiązanie relacji. Pamiętam, że pozwoliła mi się dotknąć, ale było to magiczne dotknięcie, bo tylko wskazującymi palcami. Tylko tyle, a może aż tyle na tamten czas. Od rodziców słyszałam tylko, że nie ma żadnej poprawy. Już jak rano wstaje, robi awantury, nie chce się ubierać. Informacje te przekazywane mi były takim zniecierpliwionym głosem. Widać było zmęczenie u rodziców takim zachowaniem, ale niestety nie potrafili spojrzeć na swoją córkę z innej perspektywy. Oni widzieli w niej tylko niegrzeczne i nieposłuszne dziecko. I przerwali terapię, bo nie widać było efektów. W tym wypadku zabrakło takiej uważności rodziców. Nie było też terapii z rodzicami. Rodzice przyprowadzali Gabrysię i wychodzili z gabinetu. Często myślę o Gabrysi, czy ktoś jej pomógł?
PS
W opisanych historiach zbieżność imion jest przypadkowa.